wtorek, 18 września 2012

Diament część 6

Nazajutrz była strasznie rozdrażniona. Strach, który jeszcze wczoraj był minimalny urósł do olbrzymich rozmiarów. Kilkanaście razy rozpoczynała pakowanie swoich ulubionych rzeczy. Niestety z racji zdenerwowania efekt końcowy był dość marny Jane zjawiła się punktualnie. Była dziewiętnastoletnią Austriaczką. Do Polski trafiła poprzez europejski wolontariat. Ich pierwszy kontakt nie należał do udanych. W powietrzu czuć było lekki niepokój. Szybko wymieniły między sobą podstawowe informacje. Zaraz po jej wyjściu Marlena miała dość niewyraźną minę. Wiedziała już, że to będą długie dwa tygodnie. Modliła się tylko, aby jakoś przetrwać. Gdy dotarła na miejsce czuła się dziwnie. Zarówno okolice jak i ośrodek znała bardzo dobrze. Przyjeżdżała tu co roku. Pierwszy raz jako sześciolatka. Niektóre ze znajomości, które tam zawarła przetrwały próbę czasu. Dziś coś miało się zmienić. Teoretycznie to były zmiany kosmetyczne. Dostała nawet ten sam pokój co zawsze. Przekraczając próg poczuła ten specy-ficzny zapach wilgoci. Położyła podręczny bagaż na tapczaniku po lewej stronie. Usłyszała głośny gwar dobiegający z zewnątrz Wyjrzała przez drzwi. Zobaczyła grupę osób niepełno-sprawnych. Wśród nich dostrzegła Jane. Wyszła, aby się przywitać. Po rozpakowaniu był czas wolny, który Marlena poświeciła na zapisanie wstępnych obserwacji w swoim zeszycie. Pisała w nim dość regularnie. Lubiła to, ponieważ często przelanie na papier zwłaszcza tego z czym nie mogła sobie poradzić, pozwalało jej nabrać dystansu. Tych kilka zapisanych kartek nie bawiło się w ocenianie jej postępowania, co pozwalało wyciszyć emocje. Tym razem było podobnie. Pojawiła się tam pierwsza wzmianka o wolontariuszce. Kilka przemyśleń i jakichś małych refleksji na jej temat. Pisała ostatnie zdanie słysząc ciche pukanie. - Cześć nie przeszkadzam? - usłyszała miły głos. - Właśnie skończyłam. Siadaj. Wskazała drewniane krzesło blisko stolika obracając się przodem do rozmówczyni. Wywarła na Marlenie bardzo pozytywne wrażenie. Nie wyczuła u niej strachu. Wręcz przeciwnie. Miała w sobie coś co sprawiło, że bardzo szybko złapały wspólną nić porozumienia - Z wielką przyjemnością oprowadzę cię po okolicy moja imienniczko – przyznała z uśmiechem Marie. Takiego zdrobnienia swojego imienia Marlena pozwalała używać tylko osobom naprawdę bliskim. Ostateczne wyjście i powiadomienie o swoich zamierzeniach kogo trzeba zajęło im kilkanaście minut. Wychodząc za bramę dostrzegły grupkę pozostałych terapeutów, która obserwowała ich spod oka. Można było zauważyć, że nie bardzo im ta relacja przypadła do gustu. Czemu dawali wyraz na codziennych wieczornych zebraniach w pobliskiej kawiarence, o których doskonale obie wiedziały. Marlena jednak po czterogodzinnym spacerze zyskała coś więcej niż tylko olbrzymią dawkę świeżego powietrza. Dostała pewność, że na obozie jest ktoś poza Anią, kto jej pomoże kiedy będzie tego najbardziej potrzebowała. To pozwoliło jej spojrzeć nieco bardziej optymistycznie na otaczającą rzeczywistość Kiedy nazajutrz witała się z koleżanką z która nie widziała się od roku zachowywała się naturalnie. Nie uszło to uwadze Tomka. Był młody i na swój sposób przystojny co sprawiało że podkochiwały się w nim prawie wszystkie uczestniczki obozu. Wiedział jak traktować osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ponieważ miał dwóch młodszych braci z tym schorzeniem Marie myślała, że może mu ufać. Myliła się. Któregoś popołudnia pod pretekstem wspólnego spaceru jako „cichy” przywódca opiekunów powiedział coś co ją zamurowało. Zarzucił jej brak starań w utrzymaniu poprawnych stosunków między nią, a Jane. Po takiej rozmowie będącej w gruncie rzeczy jednostronnym monologiem, chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. W drodze zobaczyła mnóstwo spojrzeń. W tym momencie nie byłaby w stanie ułożyć sensownej odpowiedzi. Jedynie Bartek chłopak Ani bez zadawania pytań pokonał z nią próg. Drzwi zostawił lekko uchylone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz