poniedziałek, 1 października 2012

Diament część 11 - koniec

Po ich wizycie poczuła się znacznie lepiej. Wreszcie po tylu miesiącach ktoś chciał posłuchać tego co miała do powiedzenia, bez narzucania jej własnej opinii. Nie wszystkim jednak to przypadło do gustu. Na spotkaniach czuła coraz większą niechęć do swojej osoby. Zarzucono jej nieszczerość i dwulicowość - Ona po prostu odpowiedziała na moje pytanie, nic więcej – Sebastian widząc, jak kolejne obronne argumenty dziewczyny przechodzą bez echa postanowił zabrać głos. – Może źle zrobiłem, ale oboje z Sonią zauważyliśmy, że coś jest nie w porządku. - Nic złego nie zrobiłeś, wręcz przeciwnie. Dziękuję. Wywiązała się dość ostra wymiana zdań. Gdy wszyscy już wyszli czuć było ogólną wrogość. - Marie chcę cię widzieć na jutrzejszych zajęciach – powiedział, gdy byli na zewnątrz - Sebastian nie wiem czy powinnam z tobą tańczyć na tym pokazie w szkole. W końcu po-stawiłam was w dość niezręcznej sytuacji - Przecież rozmawialiśmy już o tym tak? Mówiłaś, że chcesz pokazać, jak bardzo się zmieniłaś i ja ci w tym pomogę - Ale oni wszyscy myślą - Niech myślą. Ważne, że my znamy prawdę - Sebastian ma racje Marie - Dzięki Sonia. Wiedziałam, kogo poprzesz Marie wiedziała, że z takimi argumentami nie ma sensu dyskutować. Gdy nadszedł dzień wy-stępu zmobilizowała wszystkie swoje siły i zatańczyła. Udowadniając jednocześnie tym wszystkim niedowiarkom, ze dzięki wspólnej pracy Marleny, Soni oraz Sebastiana, którzy mieli odrobinę dobrej woli, czasu, oraz cierpliwości można zyskać coś bezcennego. Wiarę w siebie i poczucie własnej wartości. Jest to mocny, trwały fundament na jej przyszłość.

piątek, 28 września 2012

Dament część 10

- Cześć Marie – powiedzieli niemal równocześnie podchodząc do drzwi przy, których stała i podali sobie ręce. - Cześć.- odwzajemniła uśmiech – Sonia widzę, że jesteś już zdrowa, a tak właściwie, co tu robicie? - Justyna zaproponowała, żebym przyjeżdżała do was od przyszłego tygodnia, więc przyje-chałam się rozejrzeć. Bardzo miło im się ze sobą rozmawiało. Wkrótce dziewczyny usiadły przy drewnianym sto-liku, ponieważ musiały omówić jakieś ważne sprawy. W międzyczasie Marlena opowiedziała Sebastianowi historię ośrodka - Stąd mamy lekcje tańca. Wózkowicze Towarzyski, sprawni Nowoczesny. – puściła mu oczko - Szkoda, że nie może być tak, jak dwa tygodnie temu, kiedy byliście tylko wy – dokończyła ze smutkiem. - Pamiętaj, że taniec jest wysiłkiem. Gdyby było tak cały czas, połowa grupy nie wytrzymała-by - Wiem - Czy teraz ja mogę o coś zapytać?- spytał ostrożnie - Jak możesz odpowiedz szczerze - Dobrze - Co ci się nie podoba na zajęciach Sylwi? U mnie jesteś zupełnie inna To właśnie ceniła u niego i Soni najbardziej. Zawsze pytali wprost. Ufała im Wiedziała, że ta rozmowa zostanie tylko między nimi - Ty na naszych pierwszych zajęciach powiedziałeś, co chciałbyś z nami zrobić. Pozwoliłeś nam się poznać nawzajem. - Z każdą nową grupą od tego zaczynam - Widzisz. Sylwia z marszu zaczęła od ćwiczeń, a przecież doszłam, ja i jeszcze kilka osób. W dalszej części rozmowy co raz śmielej charakteryzowała różnice, które zaobserwowała Nagle przerwała widząc spojrzenie Justyny - Nic nie słyszy. Mów dalej - Kiedyś ćwiczyliśmy ramiona. Zadałam jej pytanie w jakim celu, nie potrafiła nawet sensownie wytłumaczyć - One rozluźniają przed moimi zajęciami. - Naprawdę? - Tak Dzięki temu ze mną możesz poszaleć - Umiesz podnieść człowieka na duchu

wtorek, 25 września 2012

Diament część 9

Potrzebowała czasu, aby na nowo zaufać. Od tamtej pory do wszystkiego, co miała zacząć robić podchodziła z rezerwą i ostrożnością. Podświadomie wyczuwała zarówno sympatie, jak i lęk do swojej osoby u innych nowo poznanych ludzi, dzięki temu wiedziała, jak ma się do nich odnosić. - Nie wiem Marlena – żaliła się w trakcie wieczornej rozmowy telefonicznej.- Sylwia może i jest miła, ale wyczułam u niej strach - Poczekaj – próbowała podnieść ją na duchu słysząc rozżalenie po pierwszym spotkaniu tanecznej grupy osób poruszających się na wózkach. - Może jeszcze to polubisz? - Nie sądzę. Tym bardziej, że to już było nasze trzecie spotkanie. Cóż... Trudno się mówi. - Ale następne ma już poprowadzić ktoś inny tak? Pójdziesz? – dopytywała się chcąc poznać dalsze zamierzenia - Tak pójdę. Chociażby z czystej ciekawości, żeby być w porządku wobec zaangażowania ludzi i przede wszystkim samej siebie. Tak będzie uczciwie - Takie podejście bardzo lubię. Gdy skończyły o tym rozmawiać Marie poczuła się uwolniona od złych przeczuć Myślała już znacznie spokojniej o nadchodzącym treningu. Gdy nadszedł wreszcie ten dzień zgodnie z własną obietnicą przyszła na salę. Była dość sceptycznie nastawiona, pamiętając wcześniejsze zajęcia z Sylwią, bała się kolejnego rozczarowania. Wprawdzie wchodząc do windy widziała dwoje ludzi, którzy od razu wydali jej się przesympatyczni. Nie chciała jednak dawać sobie kolejnych nadziei. Wszystko miało się wyjaśnić za kilka minut. Marie uśmiechnęła się sama do siebie kiedy wchodząc do sali zobaczyła właśnie ich. Lęk i niepewność z miejsca zamieniły się w swoistą nić sympatii. - Mógłbym was wszystkich tu prosić na chwilę. – chłopak uśmiechnął się miło Kiedy już wszyscy spełnili jego prośbę kontynuował dalej - Jestem Sebastian, a to jest moja narzeczona Sonia – wskazał na dziewczynę. – Kilka dni temu zaproponowano mi poprowadzenie zajęć tanecznych z wami. Nie chcę niczego udawać. Pierwszy raz będę uczył osoby niepełnosprawne Marie wyczuła u nich szczerość, naturalność, i otwartość na innych ludzi, czyli to czego tak bardzo poszukiwała u drugiego człowieka, aby czuć się w jego towarzystwie swobodnie i dobrze. - Nie będę się pytać, czy przyjedziesz na następne zajęcia Sebastiana – zaśmiała się Marlena, kiedy po skończonej lekcji pomagała koleżance ubrać kurtkę w szatni, ponieważ była pewna odpowiedzi twierdzącej - Wiesz jeżeli, w połowie uda nam się zrealizować cel, który sobie wspólnie założyliśmy, to już będzie sukces - Cześć Marie – Justyna, koordynator programu tanecznego złapała dziewczynę tuż przed wyjściem z budynku . – Nie poznałam cię dzisiaj. Bardzo pozytywna zmiana od zeszłego tygodnia - Nie, to nie moja zasługa – zaprzeczyła zabawnie Marlena czując na sobie wzrok pełen wdzięczności - Dokładnie przecież nie będę z tobą tańczyć – odpowiedziała w podobnym stylu Marie. Od tamtego spotkania minęły trzy miesiące. W tym czasie w życiu Marleny zaszło sporo pozytywnych zmian. Na taniec patrzyła teraz z innej perspektywy. ,Zaczął być dla niej przede wszystkim dobrą zabawą. Z czasem wymazała z pamięci okropny holenderski wyjazd, a łapiąc coraz większy kontakt zarówno z Sonią, jak i z Sebastianem na nowo odzyskiwała wiarę w ludzi. Zawsze ceniła u innych wartości takie, jak łagodność czy ten właśnie spokój w kontaktach z innymi, a od nich zdawało się to aż emanować. Kiedy to dostrzegła i sama przed sobą doceniła, zwróciła uwagę na coś, co zauważyła już po kilkunastu minutach ich pierwszego spotkania, a teraz, uzmysłowiła sobie już całkowicie – Że doskonale potrafią słuchać kogoś, z kim rozmawiają. - Marie robisz coś szczególnego?- zapytała półszeptem Justyna - W zasadzie to dopiero przyszłam. Stało się coś? – odpowiedziała tym samym tonem, nie chcąc przeszkadzać innym w zajęciach - Mam do ciebie sprawę, ale wyjdźmy stąd. Marie z zaskoczeniem na twarzy opuściła salę. Myślała, że znów zrobiła coś złego - Na dole czeka niespodzianka. – wyjaśniła dziewczyna przywołując windę - Sonia przyjechała? – zapytała patrząc w twarz koleżanki - Nic ci nie powiem – uśmiechnęła się znacząco – Trzymaj przycisk Gdy zjechały wreszcie na dół pośpiesznie nacisnęła klamkę W środku było kilka osób

niedziela, 23 września 2012

Diament część 8

Słowa pani Marii spowodowały, że poczucie winy, które w niej rosło od kilku dni, gdzieś uciekło. Poczuła ulgę do tego stopnia, że z uśmiechem na twarzy wysłuchała jej planów dotyczących przyszłorocznego wyjazdu - Na takie wakacje pojechałabym z ogromną przyjemnością – rozmarzyła się od razu. - Pojedziesz - poprawiła Maria – Jesteście już na liście - Co to znaczy? – zdziwiła się natychmiast powracając do rzeczywistości Nie otrzymała odpowiedzi, ponieważ zauważyła Jane idącą w ich kierunku Pozostało jej, więc cierpliwie czekać. Nadszedł ostatni dzień obozu. Jutro o tej samej porze mieli być już w autokarze. Marie miała mieszane uczucia co do niego. Choć z początku chciała, aby nastąpił jak najszybciej, teraz na samą myśl o pożegnania z Marleną łzy same cisnęły jej się do oczu. - Popatrz na to z dobrej strony głuptasie. Od trzech dni każda z ich nocnych rozmów kończyła się w identyczny sposób – pocieszaniem. - Ty też wyjeżdżasz - powiedziała ze smutkiem - To mam rozumieć, że nie chcesz się ze mną spotkać po przyjeździe? - przypomniała jej o wspólnych planach. - Za rok jedziemy przecież razem – powiedziała już poważniej Obawy dotyczące utraty kontaktu okazały się niesłuszne Po powrocie spędzały ze sobą tyle czasu ile było możliwe. Marie z niebywałą radością obserwowała jak tego kontaktu zazdroszczą jej wszyscy. Dziewczyny nie zauważyły, kiedy minął rok i nadszedł czas ich wspólnego obozu. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć pozytywnie zmiany Młoda kadra, poza drobnymi wyjątkami nie narzucała nikomu własnego zdania i każdy z uczestników był traktowany z szacunkiem. Marie zyskała znacznie większe poczucie własnej wartości, co zaowocowało kolejnym samodzielnym wyjazdem. Obóz w Holandii według założeń, jakie były przedstawiane na wcześniejszych spotkaniach, miał w znacznej mierze przypominać, te organizowane przez jej przyjaciół. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna. Dziewczyna czuła się oszukana, zdradzona przez samą siebie. Każdy dzień popytu był walką. Z własnym bólem, rozgoryczeniem i słabością. Miała problemy z aklimatyzacją, ponieważ według niej, nikt z tamtejszej społeczności tak naprawdę nie próbował jej nawet zrozumieć. Złamana wewnątrz wróciła do Polski po dwóch tygodniach, które były dla niej obozem przetrwania.

piątek, 21 września 2012

Diament część 7

- Trochę się przeciągnęło, ale możemy już iść - Marlena przyszła by zabrać ją na obiecaną kilka godzin wcześniej karuzele. Nie musiała nic mówić. Widziała, że cierpi, słyszała jej nieme wołanie o pomoc. Chciała jej pomóc niezależnie od tego, jakie tego będą potem skutki.. Wtuliła się w nią jak zranione zwierze, pragnące akceptacji, szukające obrony przed wszelkimi atakami, których tutaj doświadczała Oczy miała zalane łzami, których już nie potrafiła powstrzymać. Po dłuższej chwili sama się od niej odkleiła - Dobrze się czujesz? – zapytała wówczas. - Tak, przepraszam cię, nie powinnam tego robić – zmieszała się ocierając łzy z policzka - Daj spokój, wszystko jest w porządku – uśmiechnęła się. – Idziemy stąd. Nie miała nawet siły zaprotestować. Za cel obrały sobie jeden z barów w miasteczku. W międzyczasie jakby z żalu, zaczęła opowiadać jej o rozmowie z Tomkiem, a ponieważ dróżka, którą szły nie była jakoś przeraźliwie długa to skończyła opowieść parę kroków przed bramą wejściową. Usiadły przy stoliku graniczącym z barem złożyły zamówienie znane już wszystkim pracownikom - Wiesz co? Podziwiam cię – zaczęła wreszcie Marie. – Zadajesz się ze mną, pomimo tylu nie przychylnych opinii o mnie. - Ulżyło ci? - zawołała ze zrezygnowaniem podając jej kufel. Doskonale jednak zrozumiała znaczenie słów, które przed chwilą padły – Nie przejmuj się nimi. Nie warto. Masz odwagę mówić o rzeczach dla nich nie wygodnych. - Teraz to już na pewno będą mieć w stowarzyszeniu odpowiednie zdanie na mój temat - Najpierw musieliby wysłuchać kogoś kto był tu przez cały ten czas, żeby móc wyrobić sobie obiektywne zdanie. Gdybyś jeszcze tego nie zauważyła jest kilka osób, które wierzą tobie, a nie im. – położyła szczególny nacisk na ostatnie słowa. Marie słuchała tego wszystkiego w milczeniu jednocześnie w duchu dziękując losowi za wspomnianą grupkę ludzi. W czasie rozmowy ujawniła również swoje marzenie z dzieciństwa, do którego jej zdaniem i tak się nie nadaje. W miłej atmosferze czas bardzo szybko zleciał. Podziękowały kelnerowi za miłą obsługę i ostatecznie wyszły z lokalu. - Mogłabym pójść z tobą do pani Marii? - spytała niespodziewanie Marie, gdy były już na terenie ośrodka - Mówiłam ci, że ciągle mnie czymś zaskakujesz? - Wiesz jestem znana głownie z tego powodu – droczyła się w dobrze im znany sposób. Co prawda dla osób postronnych był trochę nie zrozumiały ale mniejsza o to. - Są nasze zguby. Marie Krysia Ciebie szuka. Chce podsumować twój pierwszy samodzielny wyjazd - Dziękuje. – westchnęła ciężko na myśl o kolejnym starciu. - Dobrze, że mnie nie widziała wcześniej. - dokończyła z goryczą i rzuciła Marlenie spojrzenie mówiące wszystko - Naprawdę jest aż tak źle? - zapytała z uśmiechem pani Maria mimo, że już dobrze się domyślała co zaraz usłyszy. Całą sytuacje pomiędzy Marie, a jej wolontariuszką poznała poprzez rozmowy i własne obserwacje - Właśnie dlatego chciałam podziękować i przeprosić za to, że tyle czasu ze mną spędza –powiedziała kiedy na moment zostały same - Nie masz za co. – odpowiedziała domyślając się o co naprawdę chodzi – Jest na praktykach i się uczy.

wtorek, 18 września 2012

Diament część 6

Nazajutrz była strasznie rozdrażniona. Strach, który jeszcze wczoraj był minimalny urósł do olbrzymich rozmiarów. Kilkanaście razy rozpoczynała pakowanie swoich ulubionych rzeczy. Niestety z racji zdenerwowania efekt końcowy był dość marny Jane zjawiła się punktualnie. Była dziewiętnastoletnią Austriaczką. Do Polski trafiła poprzez europejski wolontariat. Ich pierwszy kontakt nie należał do udanych. W powietrzu czuć było lekki niepokój. Szybko wymieniły między sobą podstawowe informacje. Zaraz po jej wyjściu Marlena miała dość niewyraźną minę. Wiedziała już, że to będą długie dwa tygodnie. Modliła się tylko, aby jakoś przetrwać. Gdy dotarła na miejsce czuła się dziwnie. Zarówno okolice jak i ośrodek znała bardzo dobrze. Przyjeżdżała tu co roku. Pierwszy raz jako sześciolatka. Niektóre ze znajomości, które tam zawarła przetrwały próbę czasu. Dziś coś miało się zmienić. Teoretycznie to były zmiany kosmetyczne. Dostała nawet ten sam pokój co zawsze. Przekraczając próg poczuła ten specy-ficzny zapach wilgoci. Położyła podręczny bagaż na tapczaniku po lewej stronie. Usłyszała głośny gwar dobiegający z zewnątrz Wyjrzała przez drzwi. Zobaczyła grupę osób niepełno-sprawnych. Wśród nich dostrzegła Jane. Wyszła, aby się przywitać. Po rozpakowaniu był czas wolny, który Marlena poświeciła na zapisanie wstępnych obserwacji w swoim zeszycie. Pisała w nim dość regularnie. Lubiła to, ponieważ często przelanie na papier zwłaszcza tego z czym nie mogła sobie poradzić, pozwalało jej nabrać dystansu. Tych kilka zapisanych kartek nie bawiło się w ocenianie jej postępowania, co pozwalało wyciszyć emocje. Tym razem było podobnie. Pojawiła się tam pierwsza wzmianka o wolontariuszce. Kilka przemyśleń i jakichś małych refleksji na jej temat. Pisała ostatnie zdanie słysząc ciche pukanie. - Cześć nie przeszkadzam? - usłyszała miły głos. - Właśnie skończyłam. Siadaj. Wskazała drewniane krzesło blisko stolika obracając się przodem do rozmówczyni. Wywarła na Marlenie bardzo pozytywne wrażenie. Nie wyczuła u niej strachu. Wręcz przeciwnie. Miała w sobie coś co sprawiło, że bardzo szybko złapały wspólną nić porozumienia - Z wielką przyjemnością oprowadzę cię po okolicy moja imienniczko – przyznała z uśmiechem Marie. Takiego zdrobnienia swojego imienia Marlena pozwalała używać tylko osobom naprawdę bliskim. Ostateczne wyjście i powiadomienie o swoich zamierzeniach kogo trzeba zajęło im kilkanaście minut. Wychodząc za bramę dostrzegły grupkę pozostałych terapeutów, która obserwowała ich spod oka. Można było zauważyć, że nie bardzo im ta relacja przypadła do gustu. Czemu dawali wyraz na codziennych wieczornych zebraniach w pobliskiej kawiarence, o których doskonale obie wiedziały. Marlena jednak po czterogodzinnym spacerze zyskała coś więcej niż tylko olbrzymią dawkę świeżego powietrza. Dostała pewność, że na obozie jest ktoś poza Anią, kto jej pomoże kiedy będzie tego najbardziej potrzebowała. To pozwoliło jej spojrzeć nieco bardziej optymistycznie na otaczającą rzeczywistość Kiedy nazajutrz witała się z koleżanką z która nie widziała się od roku zachowywała się naturalnie. Nie uszło to uwadze Tomka. Był młody i na swój sposób przystojny co sprawiało że podkochiwały się w nim prawie wszystkie uczestniczki obozu. Wiedział jak traktować osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ponieważ miał dwóch młodszych braci z tym schorzeniem Marie myślała, że może mu ufać. Myliła się. Któregoś popołudnia pod pretekstem wspólnego spaceru jako „cichy” przywódca opiekunów powiedział coś co ją zamurowało. Zarzucił jej brak starań w utrzymaniu poprawnych stosunków między nią, a Jane. Po takiej rozmowie będącej w gruncie rzeczy jednostronnym monologiem, chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. W drodze zobaczyła mnóstwo spojrzeń. W tym momencie nie byłaby w stanie ułożyć sensownej odpowiedzi. Jedynie Bartek chłopak Ani bez zadawania pytań pokonał z nią próg. Drzwi zostawił lekko uchylone.

niedziela, 16 września 2012

Diament część 5

Czekając na Klaudię w jednej z pobliskich knajpek zastanawiała się co jej tak naprawdę ma powiedzieć. Od pewnego czasu ich stosunki nie były najlepsze. Rany z przeszłości w dalszym ciągu nie pozwalały zapomnieć. Wzięła głęboki oddech, ponieważ koleżanka właśnie do niej podeszła. Po wymianie uprzejmości i złożeniu zamówienia zaczęły rozmowę. - Naprawdę jedziesz z zagraniczną wolontariuszką? – padło zaraz po dotarciu do jednego z wolnych stolików Kilka minut później kelnerka przyniosła im napoje – Mnie by strach obleciał Marlena słodko się zaśmiała. Już od najmłodszych lat pomiędzy dziewczynami toczyła się cicha rywalizacja. Prawie zawsze wygrywała Klaudia. Jednak nie tym razem. Ta runda była wygrana już dawno. Upiła łyk ze swojego kufla. - Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. W razie czego znam przecież angielski. A jak tam twoje plany? W otoczeniu, w którym obie się obracały mówiono bardzo dużo o zażyłości, a raczej współuzależnieniu dziewczyn od siebie. Z punktu widzenia różnych obserwatorów ta relacja, którą każda z nich oficjalnie nazywała przyjaźnią przypominała błędne koło. Gdy Arlety nie było w pobliżu Klaudia mogła pokazać swoją prawdziwą twarz. Osoby uczynnej, z którą można było normalnie porozmawiać. Czasami kiedy sprzyjała ku temu atmosfera żaliła się i szukała kogoś kto pomógł by jej rozerwać tę sieć. Wielu ludzi doradzało jej, aby jak najszybciej zerwała kontakt z Arletą, zahukaną jedynaczką, która nie spełniła oczekiwań swoich rodziców, a swoją wyższość nad osobami poruszającymi się na wózkach czerpała wyłącznie z tego, że w przeciwieństwie do nich, była osobą chodzącą. Każdy kto nie chciał mieć jej za wroga miał tylko jedno wyjście. Całkowite podporządkowanie. W przeciwnym razie ofiara była gnębiona psychicznie. . - Znów jedziemy razem –westchnęła ciężko. Z tonu w jakim to powiedziała można było wywnioskować, że nie cieszy jej kolejny wspólny wyjazd. Próbowała nawet delikatnie poprosić Marie o jakieś wsparcie. Jednak dziewczyna dość szybko dała koleżance do zrozumienia, że nie chce się w to mieszać. Dalszą część wieczoru spędziły na omawianiu przyjemniejszych tematów. - Pora się zbierać. Jane ma jutro wpaść, a ja jeszcze nawet nie jestem spakowana.- Marlena wstała od stołu. Potem już tylko padły podziękowania za spędzony dzień, wzajemna wyrażona nadzieja na kolejne spotkanie. W drodze do domu zatrzymała się jeszcze przed witryną sklepu z telewizorami. Na jednym z nich zobaczyła coś, co z jednej strony wywoływało w niej ogromny podziw, a z drugiej jakiś niezrozumiały ból. Mimo, że coraz mniej o tym myślała to wciąż powracało. Stała by tak pewnie dłuższą chwilę, gdyby nie poczuła czyjeś dłoni za swoimi plecami. - Jejku, ale mnie przestraszyłaś – powiedziała zabawnie widząc twarz siostry - Nic dziwnego – uśmiechnęła się miło – Taka byłaś zapatrzona w ten ekran, że nawet nie słyszałaś, jak cię wołałam. Powiedz co tam było? - Nic szczególnego. – odpowiedziała niepewnie – Tak właściwie to co ty tutaj robisz? – spytała już poważniej. - Byłam w pobliżu wracam właśnie od klienta. Podrzucić cię gdzieś? Marie skorzystała z zaproszenia. Po drodze zdała sprawozdanie dotyczące ostatnich kilku dni. - Widzisz mam złe przeczucia odnośnie tego obozu - Czekałam, aż się odezwie to twoje „czarnowictwo” - Raczej realistyczne podejście do sytuacji - Nie nazwałabym tego tak. Jedziesz przecież z osobami, które znasz, więc nic złego nie po-winno się wydarzyć. Słowa Jolki troszeczkę ją uspokoiły. Otworzyły oczy na coś czego nie dostrzegała. Zaraz po powrocie poszła do swojego pokoju. Odpaliła komputer. Jutro czekał ją ciężki dzień.