niedziela, 16 września 2012

Diament część 5

Czekając na Klaudię w jednej z pobliskich knajpek zastanawiała się co jej tak naprawdę ma powiedzieć. Od pewnego czasu ich stosunki nie były najlepsze. Rany z przeszłości w dalszym ciągu nie pozwalały zapomnieć. Wzięła głęboki oddech, ponieważ koleżanka właśnie do niej podeszła. Po wymianie uprzejmości i złożeniu zamówienia zaczęły rozmowę. - Naprawdę jedziesz z zagraniczną wolontariuszką? – padło zaraz po dotarciu do jednego z wolnych stolików Kilka minut później kelnerka przyniosła im napoje – Mnie by strach obleciał Marlena słodko się zaśmiała. Już od najmłodszych lat pomiędzy dziewczynami toczyła się cicha rywalizacja. Prawie zawsze wygrywała Klaudia. Jednak nie tym razem. Ta runda była wygrana już dawno. Upiła łyk ze swojego kufla. - Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. W razie czego znam przecież angielski. A jak tam twoje plany? W otoczeniu, w którym obie się obracały mówiono bardzo dużo o zażyłości, a raczej współuzależnieniu dziewczyn od siebie. Z punktu widzenia różnych obserwatorów ta relacja, którą każda z nich oficjalnie nazywała przyjaźnią przypominała błędne koło. Gdy Arlety nie było w pobliżu Klaudia mogła pokazać swoją prawdziwą twarz. Osoby uczynnej, z którą można było normalnie porozmawiać. Czasami kiedy sprzyjała ku temu atmosfera żaliła się i szukała kogoś kto pomógł by jej rozerwać tę sieć. Wielu ludzi doradzało jej, aby jak najszybciej zerwała kontakt z Arletą, zahukaną jedynaczką, która nie spełniła oczekiwań swoich rodziców, a swoją wyższość nad osobami poruszającymi się na wózkach czerpała wyłącznie z tego, że w przeciwieństwie do nich, była osobą chodzącą. Każdy kto nie chciał mieć jej za wroga miał tylko jedno wyjście. Całkowite podporządkowanie. W przeciwnym razie ofiara była gnębiona psychicznie. . - Znów jedziemy razem –westchnęła ciężko. Z tonu w jakim to powiedziała można było wywnioskować, że nie cieszy jej kolejny wspólny wyjazd. Próbowała nawet delikatnie poprosić Marie o jakieś wsparcie. Jednak dziewczyna dość szybko dała koleżance do zrozumienia, że nie chce się w to mieszać. Dalszą część wieczoru spędziły na omawianiu przyjemniejszych tematów. - Pora się zbierać. Jane ma jutro wpaść, a ja jeszcze nawet nie jestem spakowana.- Marlena wstała od stołu. Potem już tylko padły podziękowania za spędzony dzień, wzajemna wyrażona nadzieja na kolejne spotkanie. W drodze do domu zatrzymała się jeszcze przed witryną sklepu z telewizorami. Na jednym z nich zobaczyła coś, co z jednej strony wywoływało w niej ogromny podziw, a z drugiej jakiś niezrozumiały ból. Mimo, że coraz mniej o tym myślała to wciąż powracało. Stała by tak pewnie dłuższą chwilę, gdyby nie poczuła czyjeś dłoni za swoimi plecami. - Jejku, ale mnie przestraszyłaś – powiedziała zabawnie widząc twarz siostry - Nic dziwnego – uśmiechnęła się miło – Taka byłaś zapatrzona w ten ekran, że nawet nie słyszałaś, jak cię wołałam. Powiedz co tam było? - Nic szczególnego. – odpowiedziała niepewnie – Tak właściwie to co ty tutaj robisz? – spytała już poważniej. - Byłam w pobliżu wracam właśnie od klienta. Podrzucić cię gdzieś? Marie skorzystała z zaproszenia. Po drodze zdała sprawozdanie dotyczące ostatnich kilku dni. - Widzisz mam złe przeczucia odnośnie tego obozu - Czekałam, aż się odezwie to twoje „czarnowictwo” - Raczej realistyczne podejście do sytuacji - Nie nazwałabym tego tak. Jedziesz przecież z osobami, które znasz, więc nic złego nie po-winno się wydarzyć. Słowa Jolki troszeczkę ją uspokoiły. Otworzyły oczy na coś czego nie dostrzegała. Zaraz po powrocie poszła do swojego pokoju. Odpaliła komputer. Jutro czekał ją ciężki dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz